W imprezie organizowanej przez Macieja Grabka ostatnio uczestniczyłem dawno temu. Było to w 2010 roku we Wrocławiu. Tego wyścigu nie wspominam najlepiej. Musiałem startować z jednego z dalszych sektorów, na trasie już od początku stworzył się ogromny korek - tylu wulgaryzmów co wtedy w sumie nie słyszałem na wszystkich pozostałych maratonach razem wziętych. Postanowiłem więc szybko nie wracać na imprezy z tego cyklu, wybierając bardziej "kulturalny", konkurencyjny MTB Maraton.
Czasy jednak zmieniły się. MTB Maraton przestał istnieć, zawodnicy pragnący prawdziwych, górskich tras i rywalizacji z całą czołówką nie mieli wyboru - pozostał im jedynie BikeMaraton. Dla naszego zespołu udział w całym cyklu to jednak zbyt duże obciążenie - nie dość, że na większość wyścigów jest bardzo daleko, to jeszcze ciężko byłoby pogodzić starty w trzech ligach jednocześnie. No ale pojedyncza impreza... czemu nie?
Na miejsce udaliśmy się w trójkę - Adam, Janusz i ja. Dojazd był prosty i mało męczący, miejsce startu też trafnie wybrane. Nie mogliśmy liczyć na dobry sektor - co prawda dla Adama udało się "załatwić" sektor numer II, ale ja i Janusz jechaliśmy z ostatniego - VII. Zdarzało mi się wcześniej startować z końca stawki, lecz w Zdzieszowicach czułem się tam naprawdę dziwnie. VII sektor BikeMaratonu to totalna amatorka, gadanie o wczorajszym objedzie, jutrzejszej wizycie u dentysty, porannym przepychaniu ubikacji u sąsiadki. Zastanawiałem się jaką motywację mają "zawodnicy" startujący z końca. Potem przypomniałem sobie, że po pierwsze jest to dobrze rozreklamowana impreza masowa, a po drugie bardzo rzadko zdarza mi się, żeby startować na dystansie GIGA razem z pozostałymi dystansami. Może start końcówki peletonu w epoce "sportów modowych" zawsze tak wygląda. Wtedy to zacząłem żałować, że i dla nas nie spróbowałem załatwić chociaż VI sektora. Co prawda na BikeMaraton pojechaliśmy bez ciśnienia i bez priorytetów, ale demotywacja już na starcie na pewno dobra nie jest.
Na szczęście dalej było już tylko lepiej. Początkowe kilometry trasy prowadziły szerokim asfaltem na górę Świętej Anny. Tutaj łatwo i komfortowo można było przebić się przez setki wolniejszych zawodników jadąc swoim tempem i nie przeszkadzając sobie nawzajem. Naprawdę duży plus. Potem zaczął się teren, było wąsko, tworzyły się małe korki, no ale już na w miarę akceptowalnym poziomie, zwłaszcza jadąc dystans GIGA i wiedząc, że na drugiej pętli będzie zupełnie luźno.
Trzeba przyznać, że trasa subiektywnie była fajna. Technicznie nie miała żadnych trudności, fizycznie też nie była wymagająca, natomiast dawała jakiś wewnętrzny "fun" wywołujący co jakiś czas banana na twarzy. I to pomimo monotonii towarzyszącej przejeżdżaniu dwa razy tej samej pętli. Januszowi również bardzo się podobała. Adamowi też zapewne przypadła by do gustu... ale na 10km przegrał pojedynek z tylną przerzutką i hakiem. Tak więc pozostało mu jedynie zwiedzić kawałek trasy w opcji "hulajnoga".
Maraton serdecznie polecam. Za rok mam nadzieję przyjechać tu w większej grupie, bo wyścig jest w sam raz na początek sezonu.