Z napisaniem relacji z naszych startów w dniu 10 września musiałem trochę odczekać, bowiem przelewanie słów na ekran komputera pod wpływem silnych emocji nie zawsze jest wskazane. Wzięliśmy wtedy udział w dwóch wyścigach w naszej okolicy, a plan dnia przypominał tytułową jazdę na ostrzu brzytwy.
Od początku. W drugą niedzielę września chcieliśmy wziąć udział w dwóch imprezach o przydługich nazwach: 'I BWM Półmaraton MTB Zawierciański' oraz 'Bike Atelier MTB Maraton Żarki, Niegowa, Janów'. 'Chcieliśmy' to może zbyt skromnie napisane, bardziej 'powinniśmy'. Pierwszy wyścig rozgrywany był w mieście, z którego większość z nas pochodzi i gdzie mieszka, gdzie ma siedzibę nasze stowarzyszenie i sklep rowerowy nas wspierający. Grzechem byłoby ten wyścig odpuścić i skupić się wyłącznie na tym drugim. W cyklu Bike Atelier MTB Maraton z kolei walczymy o wysokie miejsca zarówno w klasyfikacjach drużynowych, jak i indywidualnych. Rezygnacja ze startu tam zniweczyłaby nasz trud z ostatnich kilku miesięcy i skutkowałaby spadkiem ze strefy medalowej przynajmniej w rankingu zespołów. Nie mamy niestety na tyle szerokiej kadry, by móc podzielić ją i obsadzić odpowiednio oba wyścigi. Pozostało więc jedno rozwiązanie - większość z nas musiała zaliczyć tego dnia dwa maratony. Zadanie wydawało się trudne, ponieważ starty dzieliło jedynie 90 minut. Trzeba było przejechać trasę w Zawierciu i zrobić szybki transfer zawodników do Żarek.
Od razu nadmienię, że pomimo, że zależy zarówno mi, jak i pozostałym członkom naszej drużyny na rozwoju kultrury fizycznej i samego kolarstwa w okolicy, oraz bardzo cieszymy się, że ktokolwiek podjął próbę realizacji u nas wyścigu kolarskiego, to jednak wykonanie samej imprezy było dalekie od ideału. Stwierdzam to jako uczestnik ponad 100 wyścigów kolarskich oraz obserwator wielu innych.
Maraton w Zawierciu miał odbywać się na 21-kilometowej trasie, wyłącznie po szerokich drogach asfaltowych, gdzie ścigać mieliśmy się na rowerach MTB. Taki zapis widniał w regulaminie i od początku budził kontrowersje, podobnie jak zresztą cały regulamin - zupełnie inny od wszystkich, które jako kapitan drużyny czytałem do tej pory. Coś takiego jak 'rower MTB' nie ma przecież ścisłej definicji. Na imprezach MTB nie ma wbrew pozorom wymogu jazdy na 'rowerze MTB', bo - oprócz wspomnianego braku definicji - to trudność trasy wymusza stosowanie roweru górskiego z odpowiednio szerokimi oponami i wysokim bieżnikiem. Jeśli ktoś da sobie radę - może pokonać ją nawet na rowerze szosowym, ale takie rozwiązanie oczywiście uniemożliwia walkę o wysokie miejsce. Pamiętam przypadki zawodników startujących na rowerach przełajowych czy nawet typowo miejskich, o Jubilacie i Wigry 3 nie wspomnę. Jeśli nie ma więc ścisłej definicji 'roweru MTB', to regulamin powinien ją podać, a przynajmniej najważniejsze cechy roweru, które ten powinien posiadać, żeby osoba chcąca na nim startować została dopuszczona do wyścigu. 'Rower MTB' w regulaminie brzmi jak typowa 'klauzula sumienia' i wyłącznie od sumienia zawodnika zależy na czym zechce przejechać wyścig.
Jak więc wyglądało 'sumienie' zawodników? Ano różnie. Podstawowym problemem tego wyścigu były zbyt wysokie nagrody. Tak, to możliwe - powtórzę jeszcze raz - zbyt wysokie nagrody - 800/500/300zł za pierwsze trzy miejsca klasyfikacji Open. A gdzie są wysokie nagrody, tam sumienie zaczyna ulegać zatraceniu. Nagrody te dla normalnego człowieka spoza realiów wyścigów kolarstwa górskiego mogą wydawać się niskie. Dla przykładu więc napiszę jaką kwotę można było zainkasować dzień wcześniej za zdobycie tytułu Mistrza Polski MTB na górskiej, trudnej technicznie trasie w Wałbrzychu. 600zł. Koszulki mistrzowskiej nie liczę. W Zawierciu za 35 minut jazdy można było wygrać więcej, o nagrodach rzeczowych nie wspomnę. Uprzedzając trochę fakty - wygrał ktoś na oponach typu 'slick' o szerokości około 1 cala. Był to Tomek Dygacz. Według niektórych rower z takimi oponami to już nie 'MTB'. A ja powiem tak - rower miał zgodny z regulaminem, więc wygrał zasłużenie. A co do jego 'sumienia' - sądzę, że tego dnia wygrałby również na szerokich oponach z wysokim bieżnikiem. Po prostu wolał nie ryzykować, że ktoś inny przyjedzie na slickach i zgarnie mu zwycięstwo sprzed nosa. Gdyby wygrał na tym sprzęcie maraton MTB w Żarkach - nikt by mu nic nie zarzucił i kontrowersji by nie było.
Wpisowe za udział w maratonie do końca lipca (40 dni przed startem) wynosiło 20zł dla młodzieży szkolnej / 30zł dla wszystkich innych. Po tym terminie - 40/60zł. Moim zdaniem późniejsze kwoty były trochę przesadzone. Amatorzy często czekają do końca z podjęciem decyzji o starcie, warunkując swój udział dobrą pogodą. Płacenie 60zł za przejazd ulicami miasta to dużo, a już na pewno niewspółmiernie dużo do tego, co oferują za taką kwotę inne wyścigi. Wspomnę tylko o zawartości pakietu startowego, który składał się z wydrukowanego na zwykłym papierze numeru startowego oraz chipa do pomiaru czasu. Przysłowiowa bieda z nędzą. W moim przypadku czarę goryczy przelało zdarzenie przed startem - chciałem napić się wody w bufecie znajdującym się przy linii start/meta. Co usłyszałem? 'Woda jest dla biegaczy na mecie'. Nie chciałbym przytaczać teraz niecenzuralnych słów, jakich wtedy użyłem, ale pierwszy raz spotkałem się z sytuacją, gdzie ktoś odmówił spragnionemu wody. Na trasie podobno były bufety, ale sądzenie, że w takim wyścigu jakiś kolarz mógłby z nich skorzystać tracąc kontakt z peletonem, jest po prostu naiwne. Zakładam jednak, że ktoś mógł się tam zatrzymać i też usłyszeć 'woda jest dla biegaczy'.
Dobrze, jakoś dobrnąłem do momentu startu. Ten przebiegł bez problemów, wyjazd z płyty stadionu także. 100 metrów dalej, na skrzyżowaniu pod Miejskim Ośrodkiem Kultury, następował skręt w prawo. Mieliśmy już około 40km/h na licznikach, ostry skręt, i co? I teraz nie będę owijał w bawełnę i powiem bez ogródek - jakiś idiota prowadzący radiowóz policyjny zaczął wyprzedzać nas na tym skrzyżowaniu po zewnętrznej! Panie policjancie, niech się Pan puknie mocno w czoło, za coś takiego powinna być nagana! Jakby choćby jeden z nas został lekko trącony przy tej prędkości leżeli by wszyscy za nim! Wstyd! I do tego nie ostatni! Następne skrzyżowanie - jak wół stoi samochód na skręcie po wewnętrznej, ten jeszcze jakoś dało się ominąć. Ale to, co spotkaliśmy na rondzie przy ZUS... ciężko to opisać... tam po prostu stały samochody blokując przejazd. Nie wiem czy ktoś zapomniał zamknąć to rondo, czy zrobił to za późno.
Przeciskanie się radiowozu i zawodników wyglądało komicznie, ale w tym miejscu wyszło na jaw jeszcze coś śmieszniejszego. Przed owym rondem jechałem w czołówce i zauważyłem dziwną sytuację - pozamiejscowy zawodnik jadący na pierwszym miejscu nie wiedział jak prowadzi przez nie trasa. Przyczyna prosta - trasa nie była oznakowana. Znałem ją na pamięć, i w ogóle nie zauważyłbym braku strzałek. Ale wiem, że koledzy, którzy odstali od peletonu, mieli problemy z dojechaniem do mety i trzeba było albo pytać o drogę, albo czekać na kogoś, kto ją znał. Na policji zawiodłem się również na ostatnim rondzie... w zasadzie to trasa nie prowadziła przez nie, ale tak właśnie wraz z dwoma innymi zawodnikami zostałem pokierowany, i znowu było przeciskanie między samochodami (lokalni policjanci chyba nie znają zasady, że na wyścigach jedzie się 'od funkcjonariusza' a nie 'do funkcjonariusza'). Na zachowanie policji mógłbym narzekać w nieskończoność, ale tydzień później zabezpieczała ona również wyścig Jura Tour w Ogrodzieńcu. Tam, pomimo bardzo trudnych warunków pogodowych, wszystko odbyło się wzorowo. Zresztą cały ten maraton pod względem zabezpieczenia trasy można brać za przykład.
Podczas wyścigu w oczy rzuciła mi się jeszcze jedna rzecz. Organizator zaprosił do współpracy lokalnych motocyklistów. Nie dostali oni chyba jednak żadnych wytycznych co mają robić. Gdzieś czytałem, że chodziło o 'zabezpieczenie trasy'. Kilka sytuacji jednak wołało o pomstę do nieba. Jak nazwać motocykle wyprzedzające peleton z prędkością 80, a może nawet 100km/h? Wystarczyło, że ktoś zaatakowałby próbując doskoczyć do przeciwnej krawędzi jezdni i co? I wpada pod 'ścigacza'. Kompletny brak wyobraźni. Może oni nie wiedzą, że przy wyprzedzaniu peletonu używa się klaksonu?
Wysokie nagrody miały jedną konsekwencję - w peletonie widać było dużą nerwowość. Kilka razy ktoś przytarł mi tylną oponę, równowagę co prawda utrzymałem, ale inni nie mieli tyle szczęścia. Po ataku na jednym z podjazdów zawodnik jadący przed Adamem przypadkowo wypiął się z pedału i stracił równowagę - niestety zderzając się z nim. Dla Adama był to koniec wyścigu. Dla mnie też - musiałem z nim zostać. Skończyło się na rozciętym kolanie i kilku szwach założonych w szpitalu, o stłuczonej nerce nie wspomnę. Zabawne było natomiast gdy zatrzymał się przy nas jeden z zabezpieczających trasę motocykli i przy próbie wezwania karetki - jego pasażerka nie była w stanie podać nazwy ulicy, na której się znajdowaliśmy. Po upewnieniu się, że z Adamem wszystko w porządku, pojechałem dalej, już bez tempa, żeby zaliczyć wyścig pro forma. Akurat przejeżdżała Ania, postanowiłem się z nią dotoczyć do mety oszczędzając siły na następny tego dnia maraton.
Nie miałem czasu sprawdzać wyników na mecie, trzeba było szybko się pakować i jechać do Żarek. Przeglądając je w domu mocno się zdziwiłem. Nie mówię tutaj już o złej kolejności zawodników w wynikach, choć doskonale wiem na którym miejscu przyjechał np. Krzysztof Badura i nie mam pojęcia, dlaczego ujęty jest na tak odległym miejscu. Pytam się natomiast jakim cudem do wyścigu mógł zostać dopuszczony Paweł Ścierski, skoro regulamin wyraźnie mówił, że trzeba mieć przynajmniej 16 lat, by móc wystartować. Czyżby nikt tego nie sprawdzał? Jakim sposobem mógł odebrać nagrodę? Skądinąd wiem, że kryterium wiekowe zablokowało możliwość udziału w tym wyścigu kilku chętnym i zdaje sobie sprawę jak mogą być teraz poirytowani faktem, że organizator nie trzymał się zapisów regulaminu. Wstyd.
Na koniec wspomnę o jednej rzeczy, która rzuciła mi się w oczy podczas pisania relacji - z całego wyścigu nie ma praktycznie ani jednego wartościowego zdjęcia, które mógłbym tu umieścić. Zazwyczaj mam nadmiar dobrobytu i mogę przebierać w zdjęciach, tutaj... kilka niewyraźnych, zrobionych na ilość, nie na jakość fotek. Stąd też do okraszenia relacji posłużę się zdjęciami jedynie z drugiego z maratonów. Ciężko znaleźć imprezę tak słabo ofotografowaną, a przecież jest to jeden z ważniejszych czynników przyciągających kompletnych amatorów.
No a co mi się podobało? O dziwo najbardziej trasa. Przejechałem ją wcześniej setki razy, ale w warunkach wyścigowych pokazała nowe oblicze. Nie przeszkadzała też jej 'krótkość'. Oczywiście mogłaby być dłuższa, ale na tych 21km też szło porywalizować. Sama formuła wyścigu w mojej opinii nie jest zła, choć przed startem była mocno krytykowana. Poza przytoczonymi wcześniej 'momentami' bawiłem się dobrze. Mam wrażenie, że pozostałym uczestnikom też się podobało. Formuła, która wydawała się wadą, może być jego główną zaletą, poprzez swoją 'inność'. Dopracowania na pewno wymaga regulamin i organizacja. Osobiście inaczej rozdzieliłbym też pulę nagród. Oprócz tego zawiodłem się bardzo na samych mieszkańcach miasta - wyścig był szeroko promowany i reklamowany lokalnie oraz w mediach społecznościowych, ale poza członkami naszego zespołu z okolicy było z 10 osób. Może to wina wysokiego wpisowego w ostatnich tygodniach, ale wydaje mi się, że to bardziej nasza wyjątkowa lokalna mentalność, której ze sportem jest bardzo nie po drodze. I z całego wyścigu niestety jest to największy zawód.
Z postawy zawodników Sengam Sport Racing Team jestem bardzo zadowolony. Uważam, że godnie się zaprezentowaliśmy i walczyliśmy do samego końca, choć wynik rywalizacji można było przewidzieć już przed wyścigiem, patrząc wyłącznie na listę startową. Tak oto, naładowany jak mała elektrownia jądrowa, pojechałem wraz z resztą zespołu do pobliskich Żarek na następny wyścig.
Na wyścig jakoś udało się zdążyć, choć jak wcześniej pisałem - cały plan na ten dzień to jedna wielka jazda po ostrzu brzytwy. Dojazd samochodem zajął ledwo 18 minut, co uważam za spory sukces. Na miejscu wyciągnięcie rowerów, wymiana numerów i szybko udajemy się na start. Zostało jeszcze 30 sekund w sektorze na odpoczynek.
Cała drużyna startująca półtorej godziny wcześniej, oczywiście oprócz Adama, udała się do Żarek. Tutaj do nas dołączyli jeszcze: Maciek, Damian, Marek i Tadek. Moim zdaniem mieli oni ogromne szanse na zajęcie wysokich (tudzież dobrze płatnych) miejsc w wyścigu w Zawierciu. Woleli jednak skoncentrować się na tym drugim maratonie. Za taką postawę, z mojej strony - chapeau bas. Udowodnili, że dla nich nagrody to nie wszystko.
Tego dnia pogoda dopisała. Trasa też zapowiadała się obiecująco, należała do tych czysto fizycznych, praktycznie bez elementów technicznych. Poprowadzona była szerokimi ścieżkami i nie było problemów z wyprzedzaniem, od początku każdy mógł jechać swoją prędkością, aczkolwiek start sektora 0/1 wyglądał dość dziwnie. Jechałem na końcu i tempo wydawało mi się ślimacze. Później, przeglądając ślad na Stravie, okazało się, że miałem rację - na pierwszej prostej czołówka drugiego sektora odrobiła blisko minutę. To bardzo dużo jak na tak krótki odcinek. Zmęczony poprzednim wyścigiem i dojazdem początek postanowiłem odpuścić. Dojechał mnie drugi sektor, a nawet ktoś z trzeciego.
W miarę upływu czasu zaczynało mi się jechać coraz lepiej, ale o maksymalnym tempie nie było tego dnia już mowy. Dogoniłem Martę Turoboś, dogoniłem Ritę Malinkiewicz. Dojechałem bez większych emocji do mety. Trasa dawała naprawdę dużo satysfakcji, a jej dużym plusem było to, że była wyjątkowo sucha. Tak czystego roweru nie miałem już dawno.
Cieszę się, że wszyscy dojechali szczęśliwie do mety. Na pochwałę zasługuje Damian, który był pierwszy w kategorii M20 na dystansie PRO. Ania oraz Tadek zajęli drugie miejsca w swoich kategoriach na tym dystansie. Nie obyło się niestety bez problemów. Maciek przez defekt nie ukończył wyścigu, Marek przez przypadek pojechał na rozjeździe na dystans Hobby, Marcin pomylił sektor startowy i niestety również skręcił na chwilę na Hobby. Ania złapała pierwszy raz gumę. Wyścig wygrał świeżo upieczony Mistrz Polski w maratonie MTB Dariusz Batek, który większość dystansu pokonał sam.