Do naszego kalendarza startów wpisaliśmy na stałe dwie imprezy z kategorii "Uphill" – Magurkę oraz Stożek. W tym roku odbyła się jedynie ta druga, i tak jak w poprzednim sezonie - zamykała ona kalendarz startowy. Końcówka października jest nieco ryzykownym terminem - w górach może leżeć już śnieg. Tym razem spadł on dwa tygodnie wcześniej, ale do imprezy zdążył już się stopić.
Przygotowana przez organizatora trasa była taka, jak w latach poprzednich - 3700 metrów podjazdu - poprowadzonego według zasady - czym dalej, tym trudniej. Początek to szuter na przemian z betonowymi płytami, który podjeżdża się w miarę szybko. Dalej, tuż za dolną stacją wyciągu, zaczyna się trudniejszy teren - jest bardziej stromo, nawierzchnia jest mniej przyczepna, często jest też błoto. Na trasie jest też kilka wybijających z rytmu zakrętów.
Na imprezę wybraliśmy się w czwórkę - ja, Ania, Kuba i Saszka. Start tak jak zawsze odbywał się w kolejności zgłoszeń - co minutę, można więc było w przybliżeniu ustalić kto za kim jedzie. Kuba niestety zapisał się dużo wcześniej, a szkoda, bo to za nim najbardziej chciałem jechać. Los chciał, że startowałem minutę za Przemkiem Niemcem, zwycięzcą jednego z etapów Vuelta Espana. Bezpośrednio za mną startowali Saszka i Ania.
Tego dnia była słoneczna pogoda, choć powietrze było zimne i wilgotne - zwłaszcza w cieniu. Ciężko było zrobić rozgrzewkę, a przed tak intensywnym i krótkim wyścigiem jest ona absolutnie wymagana. Zrobiłem podręcznikowe 50 minut, natomiast uzyskanie poprawnej intensywności było już znacznie trudniejsze. Pomimo takiej pogody zdecydowałem się jechać "na krótko". Procedura startowa wygląda tutaj podobnie, jak na szosowych wyścigach na czas. Start następuje z namiotu sędziowskiego, a sędzia chronometrażysta odlicza ostatnie sekundy przed jazdą.
Po starcie ruszyłem nie tak mocno, jak rok temu. Może i chciałbym, ale w końcówce października ciężko już o formę. Jechałem zwyczajnie nieco powyżej progu wiedząc, że druga część trasy jest bardziej wymagająca fizycznie. Dogonienie startującego minutę wcześniej Przemka było raczej niemożliwe. Zaraz po wjechaniu w teren, czyli po 1/3 trasy, wyprzedził mnie za to Piotr Śliwiński - jak się później okaże - będzie miał on drugi czas tego dnia, nieznacznie ustępując Mariuszowi Kozakowi z JBG2 Team. Przyznam, że w momencie wyprzedzania poczułem się jak kompletny amator - tak duża była różnica prędkości. Dalej wyprzedzić już się nie dałem, sam wyprzedzając kilka osób. Pociecha to żadna, bo zająłem dopiero 17 miejsce na mecie. Mogę być zadowolony z dwóch rzeczy - pojechałem lepiej niż rok wcześniej, oraz przejechałem cały dystans równo rozkładając siły, bez słabszych momentów. Sił wystarczyło by uzyskać kilka sekund lepszy czas, niż Kuba. Za mną po kilku minutach przyjechali Saszka i Ania. Na ich twarzach, pomimo krótkiego dystansu, widać było duże zmęczenie. Summa summarum warto jest wybrać się na taki wyścig, żeby sprawdzić swoją formę - mniej więcej co roku o tej samej porze, z tą samą trasą - łatwo można więc porównać swoje wyniki.