Od jakiegoś czasu ZWIFT stał się modny. Z roku na rok przyciąga coraz większą liczbę użytkowników, którzy w zimie nie chcą marznąć na dworze i wolą zachować formę w komfortowych warunkach - nie wychodząc z domu. Do tego czasem też mogą się pościgać. U nas w klubie ZWIFT nie jest zbyt popularny - jeśli dobrze liczę używają go tylko dwie osoby. Idea jego rywalizacji opiera się na jeździe na trenażerach z pomiarem mocy i regulowanym obciążeniem. Aktualny pomiar mocy przesyłany jest na serwer w Internecie, a następnie przez specjalne algorytmy obliczana jest wirtualna prędkość. Serwer w drugą stronę przesyła natomiast aktualne obciążenie, w zależności od położenia na trasie, w którym znajduje się kolarz, oraz tego, czy przed nim jadą inni zawodnicy. Wszystko to można w przystępny sposób obserwować na ekranie komputera.
Kuba. Co prawda w jego planie nie było uczestnictwa w Mistrzostwach Polski ZTPL.CC, ale jakoś tak wyszło. Na ostatnim podjeździe w ogólnopolskich eliminacjach machnął niechcący korbą kilka razy za mocno - i znalazł się na ostatnim miejscu dającym awans do ścisłego finału. Wydarzenia o tyle ciekawego, że z całej Polski miało w nim wziąć udział tylko 10 osób, a sam miał się odbyć na Stadionie Narodowym w Warszawie, a konkretnie w jego loży platynowej. Miałem więc szansę przyjrzeć się temu wyścigowi od kuchni.
Droga z Zawiercia do Warszawy najkrótsza nie jest, ale nie ma co narzekać biorąc pod uwagę, że inni mogli mieć znacznie dalej. Nie wspominając już o tym, że jeden z uczestników przyjechał z zagranicy. Sam Stadion Narodowy jest dość skomplikowaną strukturą. Do loży platynowej dostaliśmy się siecią wind i korytarzy, oczywiście kilka razy pytając o drogę. Byliśmy dobre dwie godziny przed rozpoczęciem imprezy, na miejscu nie było jeszcze żadnych zawodników. Można było więc przejść się po koronie stadionu - w telewizorze wygląda na dużo większy. Po tej przechadzce przystąpiliśmy do montażu sprzętu. Wszyscy zawodnicy mieli wystartować na trenażach Wahoo Fitness Kickr V5 - identycznych i dostarczonych przez organizatora i sponsorów. Do trenażerów wpinane były rowery uczestników.
Tutaj pojawił się pierwszy i w zasadzie jedyny zgrzyt - w zestawach nie było przejściówek do wpięcia rowerów ze starym mocowaniem koła. Zrobiło się trochę nerwowo, uczestnicy zaczęli się zjeżdżać, i kilku z nich oprócz Kuby stanęło przed tym problemem. Przejściówki koniec końców się znalazły, ale trwało to dobrą godzinę.
Wśród uczestników dało się zauważyć jedną rzecz - większość z nich nie znała się w realnym świecie. Rywalizowali ze sobą czasami od kilku lat, lecz nigdy się nie widzieli na żywo. Atmosfera była miła i przyjazna - w końcu w wyścigach e-kolarstwa nikt nikomu trasy nie może zajechać.
Dla uczestników organizator przygotował trzy wyścigi punktowane o różnej charakterystyce. Wygrać miał ten, który zgromadzi najmniejszą liczbę punktów. Pierwszy wyścig odbywał się na płaskiej trasie Watopia Volcano Flat. Na niej mogli wykazać się sprinterzy. Po krótkiej, jeśli dobrze pamiętam pięciominutowej, przerwie uczestnicy mierzyli się na trasie Watopia Sand and Sequoias, mocno interwałowej, premiującej puncherów. Ostatnim wyścigiem był Alpe du Zwift, kończący się długim, typowo wytrzymałościowym podjazdem.
Całość, trzeba przyznać, była miła, sympatyczna i dobrze zorganizowana. Już sam fakt, że zawody odbyły się na Stadionie Narodowym w najlepszej jego loży - dodaje imprezie prestiżu. Z roku na rok poziom sportowy takich imprez będzie pewnie rósł i należy spodziewać się większej konkurencji i bardziej zaciekłej rywalizacji. Imprezę można było śledzić na żywo na kanale Youtube. Czy Kubie przyjdzie jeszcze kiedyś zmierzyć się w tych mistrzostwach - sam jestem ciekawy.