Kiedyś musiało to nastąpić. Kiedyś impreza z tą trasą musiała wrócić.
W 2007 roku Grzegorz Golonko, organizator najbardziej prestiżowego cyklu wyścigów kolarstwa górskiego Powerade MTB Marathon, postanowił zorganizować na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej wyścig, jakiego wcześniej nie było. Chodzi oczywiście o Jura Marathon, którego trasa miała biec z Częstochowy do Krakowa, i mieć niebagatelną długość 191km. Imprezę udało się zorganizować, frekwencja też dopisała. Jednak w 2008 roku w kalendarzu jej już nie było...
Dopiero teraz, w 2022 roku, po 15 latach niebytu, postanowiono zorganizować wyścig w podobnym duchu. Taka impreza nie jest łatwa do przygotowania, zabezpieczenia, obecnie trudno też, żeby była dochodowa. Jednak największy sklep rowerowy w Polsce - Fabryka Rowerów z Częstochowy - wspólnie z Bike Atelier postanowiły podjąć to wyzwanie. No i udało się. Co prawda trasę trochę skrócono, bo wyścig miał mieć 161km i przebiegać z Krzeszowic do Częstochowy, jednak tą zmianę można zrozumieć. Przedmieścia Krakowa przez te 15 lat stały się dość zurbanizowane, a to co kiedyś było szutrem, teraz jest asfaltem, więc przyjemność wyjazdu z samego Krakowa jest niewielka.
Ponieważ jesteśmy mieszkańcami Jury, podobnie jak i na Jurze jest siedziba naszego klubu, czuliśmy się zobowiązani do wystawienia na ten wyścig przynajmniej małej reprezentacji. Na takich dystansach nie trenujemy, ale pewne doświadczenia z imprez ‘ultra’ mamy, zwłaszcza trzy wytypowane na wyścig osoby - oprócz mnie - była to Ania oraz Marek. Marek był też jedną z dwóch osób uczestniczących w obu wyścigach.
Jednym z minusów imprezy było to, że trasę podano bardzo późno - na tyle późno, że nie było czasu objechać ani jej kawałka. Rodziło to obawę, że w przypadku słabego jej oznakowania trzeba będzie polegać na urządzeniach GPS, a to już czasem jest loteria.
Start miał się rozpocząć z rynku w Krzeszowicach o godzinie 7:00 rano. Dodatkowo - podzielono nas na grupy 10-osobowe, w zależności od kolejności odbioru numerów startowych. Nasza trójka wystartowała o 7:08. Wyjazd z samych Krzeszowic przebiegał asfaltem, ale tak prosto nie było - od razu czekał nas podjazd. Byłby to dobry element na rozciągnięcie stawki, ale takie podzielenie na grupy powodowało i tak spory luz - każdy jechał swoim tempem. Po wjeździe do lasu spotkało nas pierwsze małe zaskoczenie - pomimo ładnego, słonecznego poranka okazało się, że jest tam mokre błoto. W tej okolicy w nocy musiało padać. Było ślisko i niebezpiecznie, a zaraz miał nastąpić zjazd do Wąwozu Zbrza.
Jestem zawodnikiem słabo jeżdżącym technicznie i zjazd w takich warunkach zawsze sprawia mi kłopoty, natomiast jest to tak fajne miejsce, że pomimo ślimaczego tempa na zjeździe i tak odczuwałem przyjemność. W zasadzie to czekałem na ten zjazd już od samego ogłoszenia przebiegu trasy. Po zjeździe od razu mieliśmy następny błotny podjazd i zjazd - tym razem do lubianej i popularnej Doliny Będkowskiej. Przejazd nią, pomimo warunków, był w miarę szybki i również przyjemny. I teraz mały spoiler - od tego miejsca reszta trasy była już sucha, tudzież sucha jak pieprz.
Zaczynała się również dość prosta technicznie część wyścigu, więc nieco przyspieszyłem. Marek, jadący do tej pory cały czas w pobliżu został, ale znając go - preferuje jazdę samemu w swoim tempie. Przede mną jechał Darek i Andrzej, których znam z Bike Atelier MTB Maraton. Wiedziałem, że mogą stanowić dobrą grupkę do wspólnej jazdy. Połączyliśmy więc siły na najbliższe kilometry.
Do 65km było w miarę płasko i szybko, jedynymi trudnościami były występujące odcinku głębokiego piachu. Na trasie mijaliśmy bufety, które były bardzo dobrze wyposażone - woda, arbuzy, pomarańcze, cola, żele, a nawet kanapki. Miałem zapas żurawiny i wody, więc w tej fazie wyścigu z bufetów nie korzystałem, ale ponieważ koledzy z grupy stawali...
Mniejsze lub większe trudności zaczynały się w Bydlinie od dobrze znanego nam podjazdu - ten w zasadzie cały wciągnął Darek, mając nas na kole. Następne kilometry to bliskie sąsiedztwo Zawiercia i tereny nam dobrze znane. Może Ci, co ich nie widzieli, mogli tam znaleźć coś ciekawego, na mnie wrażenia po tylu latach jeżdżenia już nie robiły.
Odcinkiem wartym wspomnienia był ten na północ od Góry Birów. To 2 kilometry głębokiego piachu, którego nawet poboczem nie da się za bardzo objechać. Jak przyznał sam organizator - odcinka tego nie znał, i gdyby wiedział jak trudny i nieprzyjemny jest - na pewno trasę wyznaczył by inaczej, a możliwości miał sporo.
Stąd do 120km trasa była w miarę ciekawa. Przebiegała przez znane i lubiane fragmenty rowerowej Jury - Morsko, Podlesice czy Złoty Potok. Myślę, że z tej części trasy wszyscy byli zadowoleni. Jednak ostatnie 40km to już nudny, płaski, szutrowy dojazd do Częstochowy. Faktem jest, że tam inaczej trasy nie da się poprowadzić. Na tym odcinku złapały mnie silne skurcze w nodze i Andrzej z Darkiem mi odjechali. Po minucie kryzysu dało się jechać, ale zbyt mocne naciskanie na pedały nie było już wskazane. Trzeba było dojechać jakoś do mety - akurat trafiło się fajne towarzystwo w postaci Katarzyny, czyli zwyciężczyni kategorii kobiet.
Wyścig sam w sobie był fajny, choć przy takiej długości trasy można powiedzieć, że to trochę rajd. W wyścigu wszyscy starają się jechać jak najszybciej od początku, natomiast tutaj widać było oszczędzanie się większości zawodników. Myślę, że organizator dobrze wyznaczył trasę, puszczając ją głównie odcinkami terenowymi - tych według moich obliczeń było 73% przy 27% asfaltów. W przyszłym roku również planowana jest organizacja tego wyścigu. Jak wcześniej pisałem - tylko dwie osoby startowały w edycjach z 2007 i 2022 roku. Jako ciekawostkę mogę dodać, że drugą osobą po Marku był zwycięzca tegorocznej edycji.